Alegoria, rzeźba na moście. Lubeka (fot. DPaczowska) |
Wydaje się, że wiele nas dzieli, ale nie każdy wie, jakie wartości mogą nas bardziej łączyć. Mam tu na myśli dominujące obecnie w sferze publicznej napięcia miedzy nami Polakami, a Niemcami
Odmienny status
Na ogół znajdziemy pełno czynników niesprzyjających w nawiązywaniu wzajemnych relacji, czy to z racji historycznych, politycznych, czy też mentalnościowych, to jednak muszę przyznać, iż ostatnie przypadkowe spotkanie z nieznajomą Niemką zmieniło nieco mój dotychczasowy ogląd rzeczywistości.
Jak dotąd, dostrzegałam wiele różnic i braków np. w zakresie
współpracy naukowej, artystycznej z
pewnym symptomem wyższości, lepszego standardu, lepszych technologii, lepszego
wszystkiego, co niemieckie, zaś to co nasze polskie, wydawało mi się zawsze dla
Niemców mniej znaczące, a z racji
zajmowanego przez nas na terenie Niemiec statusu prac tymczasowych, usługowych z tego niższego sortu,
świadomość ta postępowała równolegle z kompleksami, które rodzą się niejako samoistnie z powodu zachodzących różnic społecznych, zwłaszcza na gruncie ekonomii, bowiem to ona wyznacza status, miejsce i powagę traktowania siebie nawzajem, wytycza też granice postępowań zarówno woli partnerskiej, jak i w dążeniach z wolą dominacji, czyli kto? i na ile? może sobie pozwolić.
świadomość ta postępowała równolegle z kompleksami, które rodzą się niejako samoistnie z powodu zachodzących różnic społecznych, zwłaszcza na gruncie ekonomii, bowiem to ona wyznacza status, miejsce i powagę traktowania siebie nawzajem, wytycza też granice postępowań zarówno woli partnerskiej, jak i w dążeniach z wolą dominacji, czyli kto? i na ile? może sobie pozwolić.
Na przystanku
Ostatnio, czekając w Berlinie na autobus, zwróciłam
uwagę na pewną starszą kobietę, ubraną w długi czarny płaszcz. Stała przy
popielniczce, kładąc sobie od czasu do czasu na nią średniej wielkości torbę
podróżną. Po pewnym czasie okazało się, że akurat czeka na ten sam autobus,
który się spóźnia już dobre kilkanaście minut. W pewnym momencie przez megafon
wydobywa się bulgoczący, przerywany hałasem dworca głos z informacji, że nasz
autobus „ist Feld”. Nie zrozumiałam
tego słowa… było dla mnie całkiem obce, wiem, że coś jest nie tak, ale nie wiem
do końca o co chodzi. O ewentualnym opóźnieniu nic nie usłyszałam, więc
dopytuje owej pani o co chodzi, bo do końca nie rozumiem. Pani zorientowała się
po moim akcencie, że jestem Polką i mówi
do mnie klika słów po polsku.
Okazuje się, że wszyscy pasażerowie musza udać się do biura
obsługi z biletem, aby wymienić na nowy kurs. W międzyczasie starsza pani poleciła mi, aby
załapać się na najbliższy autobus do Hamburga.
Poszłyśmy usiąść w poczekalni, zaproponowałam, że kupię kawę, bo był
ranek i w końcu zima- na szczęście po ostatnich przygodach zaopatrzyłam się już
dostatecznie w drobne euro . Elegancka, choć niezwykle skromna kobieta bardzo
się ucieszyła moją propozycją; z gracją i piękną dykcją wyraziła swoją
wdzięczność za ten drobny gest serdeczności, zaś uczucie ciepłej kawy,
trzymanej w lekko już wyziębniętych dłoniach spotęgowało zadowolenie. I tak od słowa do słowa; moja rozmówczyni
momentami wypowiadała wdzięcznie niektóre słowa po polsku: proszę , dziękuję… Jak była młoda, to przebywała kilka miesięcy
w Polsce, stąd umie mówić po polsku –
jak stwierdziła sama „ale tylko troszeczkę”.
W drodze do Hamburga
Nasz autobus gotowy już do odjazdu, moja towarzyszka
zaproponowała, abyśmy usiadły razem w
autobusie. W trakcie dalszej rozmowy, okazało się, że jest aktorką teatralną i
w ramach swojej pracy współpracowała też ze Starym Teatrem. Wspominała z
fascynacją „Dziady” wymawiając ich nazwę
po polsku. Chwaliła nie tylko sztukę, ale naszą gościnność, obyczaje, no i
oczywiście piękno i kulturę Krakowa.
Podzieliłam się też swoimi doświadczeniami w tej materii, wspominając o jednym własnym
epizodzie na scenie, mianowicie w dramacie Jewtuszenki „Corrida”. O dziw! owa pani autora zna, ale akurat sztuki nie widziała. Nieco
opisałam fabułę oraz scenografie- jak umiałam po niemiecku . Odtąd nasza rozmowa toczyła się już o teatrze,
sztuce i filmie. Zapytałam, czy grała też w filmie. Miała niewiele sposobności –jak
stwierdziła, bo w Niemczech, to bardzo
silnie układowa opcja. Mówi dalej; że zagrała epizod w „Budapest Hotel "- niestety wtedy nie
skojarzyłam, ale chyba chodziło o Grand Budapest Hotel koprodukcji niemiecko- amerykańskiej. Występuje
jeszcze w teatrze - choć potem podzieliła się ze mną wiadomością, że właśnie jutro obchodzi osiemdziesiąte
urodziny - nie mogłam uwierzyć, gdyż nie wyglądała na tyle. Od razu wyraziłam życzenia zdrowia, szczęścia i długiego życia z
naszym popularnym „Sto lat !”- ucieszyła się. Co do kwestii kultury, to niestety zwłaszcza
jeśli chodzi o teatr, to również jak u nas, cierpi on biedę finansową, zwłaszcza w Zachodnich Niemczech. I sztuki na takim poziomie też już nie ma … a może i nawet ludzi na tym poziomie coraz mniej- przynajmniej takich jak moja zaskakująca
towarzyszka podróży w drodze do Hamburga. Obie miałyśmy jechać do Lubeki, pięknego
zabytkowego miasta, które kojarzy mi się nieco z naszym Krakowem. Starsza Pani odprowadziła mnie pod sam
dworzec, bo akurat na dworcu jeszcze nie byłam. Żałuje, że nie zapytałam o
godność, ale savoir vivre, jaki znam wobec osób starszych w tej materii, wymaga
pierwszeństwa ich woli. Może jeszcze się spotkamy - kto wie ? życie jest pełne
niespodzianek, zwłaszcza kiedy przypadkowa osoba spotkana w podróży może tak
ubogacić nas i zmienić nieco spojrzenie, właśnie na tą wyższą międzynarodową
kulturę, która bardziej łączy, niż dzieli jak spory polityczne, układy ekonomiczne, czy przez nierozliczoną historię. I może właśnie
jest ponad tym, o ile nie jest jej ślepą
zakładniczką.Teraz mam piękniejszą perspektywę, że mogę się dogadać po
niemiecku na odpowiednim poziomie, a nie tylko np. wysłuchać polecenia w pracy jakiegoś nierozgarniętego majstra,
którego mowa, przypomina bełkot z dworcowego komunikatora.
Od dziś – wymyśliłam sobie,
że jak ktoś będzie do mnie cedził niewyraźnie
słowa przez zęby z niemieckim bełkotem, a do tego jeszcze, jak też się zdarza w
żywocie emigranta w nieodpowiednim grubiańskim tonie, to powiem dumnie i z
przekąsem; przepraszam rozumiem tylko Hoch
Deutsch . Muszę przyznać, że jednak sposób mówienia i to o czym się mówi ma
ogromne znaczenie, bowiem my uczymy się niemieckiego akademickiego, tymczasem
wielu mówi w swojej gwarze, co często odgrywa istotną role w komunikacji na niekorzyść, przeważnie przybysza. Zrozumieć go może tylko ten, kto choć raz musiał organizować swoje życie w obcym kraju.
No i właśnie za to uwielbiam podróże i życie w obycm kraju. Bo na co dzień spotyka się osoby, które zmieniają nasz sposób myślenia, pomagają nam leczyć się z naszych stereotypów, uprzedzeń i często kompleksów. Dzięki temu poszerzają się nasze horyzonty i już nie jesteśmy tak bardzo podatni na wszelkie bzdury, które nam wciskają media czy politycy.
OdpowiedzUsuńNo i takie spotkania są szalenie ciekawe.
Dokładnie, i to jest ta lepsza strona życiowej poniewierki (: Jeśli chodzi o obecne media, czy polityczne zabiegi, które jakoś w tych relacjach nie mają takiej kultury, to kreuje się uprzedzenia no i jak tu dialogować, jak prowadzić sensowną dyplomację...chyba więcej zależy od poziomu tych osób, tak samo jak i w tych sytuacjach prostych, pospolitych. Ludzie z szerokim horyzontem nie będą w pędzać w poczucie winy obcokrajowca, czy traktować go z góry, jak czegoś nie zrozumie, bo wiedzą jak to jest...szanują jego trud nawet mowy. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń