Przejdź do głównej zawartości

System, który tłamsi samodzielność






Polska. Można popłynąć  (fot. DPaczowska) 



Z ostatnich rozmyślań nad współczesnym rozwojem gospodarczym w Polsce wyciągam pewne wnioski, zestawiając je z ogólnie przyjętymi normami zatrudnienia.  Nie chcę tu być wieszczem jednej koncepcji, ale patrząc z poziomu różnic wobec funkcjonowania wolnego rynku i  możliwości kreatywnych, niestety muszę stwierdzić, że marnie u nas.


 System


 Pokolenia ostatnich trzydziestu lat wychowane są w określonym systemie zatrudnienia. Dosłownie; czyli kończę daną szkołę, studia i potem w ramach swojej zawrotnej kariery szukam namiętnie pracy, jeszcze z ideałem zaszczepionym w kręgu kształconych elit . Nic bardziej mylnego niż oferty pijar-owe, nawet prestiżowych ośrodków. No i w czym leży problem?  Z pewnością wiedzą to dobrze stare wygi biznesowe – że nie każdy ma takie sama szanse.., a te, które może mieć- to jedynie robić na bogacenie się innych. Czyli przyjąć z zadowoleniem pracę za najniższa krajową tj. kwotę tajemniczego wahadła niewychodzącego poza własne pole magnetyczne, czyli  na początek półroczny staż za  966 zł (ok.220 e) lub osiągnąć maksimum szczęścia  za najniższą krajową, puli maksymalnej  1500-1700 zł (niecałe 500 e)-  najczęściej jednak oferowane jest pól etatu. A, te, jakieś tam wyliczone średnie podawane w statystyce kraju - to taka kosmetyka dla modeli rynkowych, wybranych i wyselekcjonowanych z pewnych tam racji, choć nie zawsze kompetencji. Wyjątki sensownego zatrudnienia, jak się zdarzą od normy minimalnej, to tylko ewentualnie w ramach kompetencji językowych przy kapitale ceniących się firm, przeważnie zagranicznych. I jeszcze ewentualnie szansą przyzwoitości okazuje się  rynek usług - bywa od dobrego strzała zaskakujący. A, jednak, większość może się bić o zacne stanowisko na kasie w ukochanym markecie…, więc nie dziwmy się, że w ramach wprowadzenia  niedzieli z zakazem handlowym można wymusić od pracownika by odrobił „święty dzień” nadając mu nadgodziny. Wygląda na to, że ustawodawcy nie zastosowali odpowiednich  paragrafów w przepisach, co do możliwości wyciśnięcia pracownika jak cytrynki poza bogobojną niedzielą. Bo przecież w chrześcijańskim katolickim państwie z prawem zbudowanym na Tertulianie nie da się nic zrobić tak pro publico bono  bez odpowiedniego państwowego casusu. A, nawet dla samego racjonalnego wykorzystywania zasobów ludzkich, co tak pięknie nazywa się w ekonomii zarządzeniem zasobami ludzkimi. Niewielu pracodawców na to stać. Ale niektórzy się trochę uczą, jak budować silną firmę z „ludzką twarzą”. Ci, co nie chcą się w tej trudnej materii rozwijać,  żerują właśnie na systemie zatrudnienia nieważne jakiego, ale ważne, że jest praca, a kolejka chętnych powiększa się z każdym nowym rokiem absolutorium poszczególnych ambicji i nie tylko. 




 Czasem trzeba przeskoczyć niejedną przepaść (pixabay.com) 




W sytuacji ekstremalnej 


Gdy kielich zawodowej goryczy sięgnie już poziomu totalnej niechęci, zwłaszcza w stosunku do realiów wkładu pracy w kształcenie, w tzw. drogę kariery zawodowej w ramach której, właściwie po latach kończysz w punkcie wyjścia, jeśli nie masz odpowiedniej "czarodziejskiej kuli" do pchnięcia - jak na torze gry w kręgle - tylko w takiej rozgrywce, że ktoś w ukryciu pomaga zwycięzcą. W tej sytuacji pozostaje punkt zero, totalny. Wiesz, że jeśli chcesz wyjść z tej opresji systemu, musisz go po prostu olać. Dobrze oszacować swoje pasje i zdolności i próbować tego, w czym się widzisz.  Strzelać nawet chybiając, ale mając pewien punkt odniesienia z widocznym celem, możliwościami  i działać. Nie to - to inne miejsce tarczy, celu. Najgorzej jest być wiernym jednej opcji, zazwyczaj zdobytego wykształcenia. W ramach jakiegoś utrzymania od tzw. biedy w końcu musimy podjąć nawet najmniej ambitne i satysfakcjonujące prace. Najważniejsze, to nie czekać na łaskę czy „cud Boży”, że może coś się znajdzie jak ewangeliczna „perła w ziemi”. Bo inaczej straci się tylko czas. 





                              Pola ryżowe. Komunizm wypracował ideał pracy za przysłowiową miskę ryżu
 (pixabay.com)  


Zabita przedsiębiorczość 

To, co zabił w ludziach współczesny system kapitalistyczny - tych większych rynkowych „bankierów”- graczy, to właśnie drobna przedsiębiorczość, samodzielna wytwórczość itd. Nie ma ludzi takich samych; są tacy, co będą dobrze się czuć w pracy mechanicznej,  i są tacy, co nie będą mogli znieść roboty na tzw. akord. Jeden będzie patrzył na nabijanie konta, wykonanie swoich obowiązków, inny jednak będzie potrzebował;  albo misji, albo pracy kreatywnej, zmiennej, ciągle coś odkrywającej. Zabita w Polsce przedsiębiorczość to nie tylko system biednych stażów i ofert  dla pracodawców, to nie tylko złodziejski system fiskalny, ale przede wszystkim mentalność. Bo nikt nie zapyta? Założyłeś firmę? Zbudowałeś coś? Masz pomysł na ! siebie?- tu nikt o to nie zapyta, bo jak nie masz kapitału, ani znajomości, to się nie da!  I racja. Na starcie zniechęci nas równanie bilansu zysków i wpłat za działalność, albo brak kontrahentów, współpracowników, czy oczekiwań cenowych. Pomijając,  błędy systemu uregulowanego dla grubych ryb, które biją kokosy na masowych wyrobnikach, to właśnie dramat polega na tym, że  każdy pyta? Znalazłeś pracę? Dostałeś pracę? Znaleźli Ci pracę? Dali ci jakąś ofertę? Straszne to i przygnębiające. Jedyna powszechna świadomość to moc kapitału, który musisz osiągnąć wyjeżdżając zagranicę, bo tam jest normalnie ! Tam, jak zrobisz kurs - to wiesz po co? Bo stawka finansowa nie jest taka sama dla wszystkich. Gratyfikacja rozwoju  i kwalifikacji jest zdroworozsądkowo zachowana. Szkoda jednak, że  w Polsce system chorej ekonomii, pozwalającej jedynie zarabiać pracą rąk swoich jedynie na haracz dla państwa, nie daje szansy osiągnięcia podstawowego pułapu kapitałowego do rozwoju od podstaw, od zera tylko z pomysłem i pewnym minimalnym kosztorysem, jak przykładowe „ czyszczenie butów”. Prawo gospodarcze jest  jak kostucha, która ściga każdego, a dopada tylko tych, których ma dorżnąć. Cóż pozostaje wyjść poza schemat i próbować wyjść z poziomu  skostniałego myślenia; że innej opcji nie ma, a jak jest to tylko dla nielicznych, którzy  mają już swoje nepotyczne eldorado szans. Ponoć najgorszą niewiarą dla człowieka nie jest brak wiary w Boga, ale w siebie. Bóg, jeśli jest, to może nam tylko duchowo dopingować, nawet bez naszej wiary w Niego. Szkoda życia do bycia wyłącznie przedmiotem zadowalającego akordu pracy w cudzym zysku. To nie człowiek powinien być rachunkiem zysku, ale jedynie produkt usługa, którą wykonuje, a tymczasem w naszym "diabelskim młynie" pracy-  odnoszę wrażenie, że jest zupełnie inaczej. zostaje tylko z tego wszystkiego nowa wypracowana po latach doświadczeń osobista maksyma:  ” Samemu sobie zawsze  będziesz się opłacać, bardziej niż innym”. Ale najpierw trzeba mieć na wyjazd, by wyjechać i mieć inną opcję niż oferta chorego systemu zatrudnienia z tzw. dostępnym programem wsparcia i aktywizacji zawodowej. Cóż z tego, że się aktywizujesz, skoro i tak jesteś jedynie tanią siłą do wyzysku. Polska w Europie, to trochę lepszy wschód - tylko już bez kartek na mięso, czy papier toaletowy. Możemy być dumni z bycia w Unii Europejskiej ze swoją wymowną tradycją jak z  pracy Chińczyka na polach ryżowych dla idei i gloryfikacji pracy. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polska patriotów dwóch wojen i wspólnych polowań. Ks. Jerzy Igancy Lubomirski i jego zacni goście.

Grupa myśliwych w lasach książęcych przed 1914 r. Książę Jerzy Ignacy stojący pierwszy z prawej.          W ramach kontynuacji do ciekawych dziejów polskiej arystokracji czasów wojny, chcę dołączyć kilka wątków, które pozwolą niektórym wyciągnąć pewne wnioski, może odmienne niż pozostawione w niechlubnej tradycji i kultury po II wojnie światowej.         We wcześniejszym artykule przywoływałam działania patriotyczne i społeczne rodziny Lubomirskich w czasie II wojny św. Teraz nieco cofnę się w czasie do lat przed  rokiem 1918. Bowiem główny bohater i gospodarz, jest reprezentantem polskiego pokolenia rodowego przełomu dwóch ciężkich dla nas wojen. Ks. Jerzy Ignacy Lubomirski herbu Szreniawa bez krzyża, urodził się  w 30 lipca 1882 roku w Bakończycach koło Przemyśla, jako syn ks. Hieronima Adama . Posiadał tylko jedną siostrę ks. Karolinę (1878-1940).  Księżniczka Karolina Lubomirska na krótko przed śmiercią w 1940 r. W 1924 roku poślubił Annę Marie z Ałamó

Na Dworcu Centralnym w Berlinie

ZOB - Zentraler  Omnibusbahnhof Berlin (fot. DPaczowska)   Zanim wybierzesz się na wyprawę do Niemiec, zwłaszcza po drodze np.  lądując na głównym dworcu autokarowym ZOB  w Berlinie, warto wiedzieć o kilku  prostych sprawach  Buduje się Po pierwsze póki , co niemieckie budownictwo dotarło w końcu na smutny mały dworzec, który właśnie jest rozbudowywany , więc rozkopany, ale na szczęście nie przeszkadza to nadmiernie z przemieszczaniem się z dwoma walizkami. Co innego jeśli chodzi o dotarcie do toalety. Najważniejsza toaleta Jeśli chodzi o toaletę, to szukałam w budynku, okazało się, że jest tylko dla osób niepełnosprawnych, klucz trzeba odebrać z okazaniem ausweisu tj.  dowodu inwalidztwa.  Zaś  zdrowy pasażer  musi nieco pofatygować  się; przejść z prawej strony i zdecydować się zejść z torbami po schodach.  Choć nie są jednak wielkie, to sama myśl o znoszeniu kilkudziesięciu kilogramów, w dodatku po nocnej podróży - nie jest czymś pożądanym.  Drugą kwestią

Pani ze Starego Teatru

Alegoria, rzeźba na moście. Lubeka (fot. DPaczowska)  Wydaje się, że wiele nas dzieli, ale nie każdy wie, jakie wartości mogą nas bardziej łączyć. Mam tu na myśli dominujące obecnie w sferze publicznej napięcia miedzy nami Polakami, a Niemcami Odmienny  status  Na ogół znajdziemy pełno czynników niesprzyjających w nawiązywaniu wzajemnych  relacji, czy to z racji historycznych, politycznych, czy też mentalnościowych, to jednak muszę przyznać, iż ostatnie przypadkowe spotkanie z nieznajomą Niemką zmieniło nieco mój dotychczasowy ogląd rzeczywistości.  Jak dotąd, dostrzegałam wiele różnic i braków np. w zakresie współpracy naukowej, artystycznej  z pewnym symptomem wyższości, lepszego standardu, lepszych technologii, lepszego wszystkiego, co niemieckie, zaś to co nasze polskie, wydawało mi się zawsze dla Niemców mniej znaczące, a z racji zajmowanego przez nas na terenie Niemiec  statusu prac tymczasowych, usługowych z tego niższego sortu,   świadomość ta postępowała rów